Od jakiegoś czasu razem z mężem planowaliśmy wyjazd do Australii – chcieliśmy studiować w anglojęzycznym kraju, a Australia oferowała w miarę tanią naukę przy wysokiej jakości kształcenia. Skorzystaliśmy z usług ACIC (sprawdzone, gdy 5 lat wcześniej nasza siostra wyjechała w ten sam sposób). Większość szkół MBA wymagała 2 lat doświadczenia, aplikowaliśmy do kilku, dostaliśmy się do 2 i po rozmowie z panem Ryszardem Piotrowskim wybraliśmy University of Wollongong, która oferowała kurs MBA w Sydney.
Szkoła okazała się bardzo dobrze zorganizowana, od początku byliśmy właściwie prowadzeni za rękę, jak się poruszać po systemie intranet, jak znaleźć materiały, jak odzyskać pieniądze za wizyty lekarskie itd. System nauczania w Australii jest zupełnie inny niż w Polsce – mało się tu uczymy na zajęciach – przede wszystkim w domu (szkoła wymaga bardzo dużo wkładu własnego – wiele poszukiwań po wszelakich materiałach). Wiele nocy zerwaliśmy, by zdążyć z pracą domową. I właściwie dzięki temu, że nauka jest aktywna, a nie bierna (aktywne poszukiwania i tworzenie na tej podstawie esejów/raportów), można się dużo więcej nauczyć.
Co nas zaskoczyło? Na zajęciach większość stanowią obcokrajowcy lub Australijczycy urodzeni za granicą. Typowi „biali” Australijczycy, jakich się widzi w filmach, stanowią zdecydowaną mniejszość. I tak właściwie jest w całym Sydney (a właściwie centrum miasta). Żeby spotkać bardziej homogeniczną populację, należałoby się wybrać w dalsze terytoria, szczególnie na wieś.
I być może rzecz, która sprawia nam tu największy problem – praca. Na wizie studenckiej możemy pracować tylko 20h na tydzień (oficjalnie, bo jeśli się znajdzie pracę np. jako kelner, to możesz pracować 40h, a nawet więcej – nikt przecież nie jest w stanie tego sprawdzić). I jak się okazało – przyjechaliśmy w samym środku kryzysu ekonomicznego, gdy wiele firm w różnych branżach zmniejszały zatrudnienie nawet wśród swoich wieloletnich pracowników. I dla obcokrajowca, który może pracować tylko 20h/tydzień, konkurowanie o pracę umysłową z „tubylcami” jest bardzo trudne (tutaj najbardziej się ceni doświadczenie australijskie, edukację australijską – dlatego często nawet przy bardzo dobrych umiejętnościach zagranicznych, nie jesteś w stanie ich zaprezentować na rozmowie, bo twoja aplikacja jest odrzucana już na etapie wstępnej selekcji). Z drugiej strony pozostaje praca fizyczna – choć z tym teraz (piszemy te słowa w kwietniu 2009) też jest trudniej. O ile 2-3 lata wcześniej wystarczyło się przejść po restauracjach na Darling Harbour – bez problemu się znajdowało wakat. A teraz często nawet na pomoc kuchenną oczekują doświadczenia.
Mimo wszystko jak najbardziej polecamy Sydney – miasto, w którym każdy może się czuć swobodnie, słońca nigdy nie brakuje, w promieniu 50km można się rozkoszować plażą i górami. Można się tu dużo nauczyć, wiele doświadczyć, a pracą się nie przejmować – jak się bardzo postarasz, prędzej czy później coś się znajdzie. Poza tym – gdy jest za łatwo, to jest chyba mało ciekawie, czyż nie? 🙂
Pozdrawiamy wszystkich sympatyków Australii
Ha i Hung